top of page

Dzień 5

Ten dzień zaczyna się tak, jakby miał się w ogóle nie zacząć. Nad ranem wychodzi słońce podnosząc temperaturę w namiocie do swojskiego minus kilka i zamiast wyjść z letargu, zapadam w głęboki sen. Wybudzam się dopiero o godzinie dwucyfrowej. Przedwczorajszy Łukasz prosi wczorajszego Łukasza, żeby poprosił mnie o łagodny wymiar kary... to znaczy łagodny wymiar kilometrów.

Kiedy w końcu wylegam z namiotu, odczuwam pewien niepokój, ale nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego. Narty, które przysypane śniegiem robiły za śledzie do tropiku, są tam, gdzie były. Kijki też. I sanie stoją i głaz leży, tylko że... No właśnie. Nic z tego nie rozumiem. Jestem przekonany, że namiot rozbiłem za głazem, dla mizernej, ale jednak, osłony przed wiatrem. Przy głazie stoją sanie. Namiot stoi dwa metry obok. Czy to zmęczenie pokręciło mi w głowie wszystko tak, że patrząc teraz na głaz i namiot czuję się tak dziwnie, tak... nieswojo. Marznę, trzeba (się) ruszać. Przed południem jestem gotowy do drogi i staram się już o tym nie myśleć.

Dziś jestem włóczynartą jak najbardziej dosłownie. Ale sunę. Łagodne wzgórza znów ułatwiają orientację w terenie i szukanie śnieżnych przesmyków pomiędzy skalną kruszonką z zastygłej lawy. Do góry, rzut oka, kodowanie w głowie trasy, parowanie z tym, co widzi nawigacja, w dół, do przodu. I znowu.

Przebijam się przez zamarzniętą rzekę, której nie pokazuje GPS. Sprawdzam mapę papierową – jest. To pierwszy raz, do tej pory nawigacja pokazywała nawet małe strumyki. Okoliczne wzgórza i góry zaczynają zanikać. Lekko prószy śnieg. Za mną niebo szarzeje, chmury wysysają z krajobrazu kolory.

Kolejne wzniesienie, a ze szczytu rysuje się widok niezwykły: Pole zastygłej lawy rozciąga się po horyzont. A horyzont kończy się niedaleko, w kłębach ciemnych chmur, które opadły nisko i wysiadują okoliczne wzgórza.

Coś się z tego wykluje. Wykluwa. Wiatr. Na razie młodziutki, ale już tarmosi, kąsa. A jak podrośnie… Bardziej martwi mnie jednak to, że gdzieś tam powinien być emergency shelter, w którym się chciałem zadekować, a jak śnieżyca rozpęta się w środku tego skalnego labiryntu... Przyspieszam. Kluczę. Nawigacja pokazuje niecały kilometr do celu.

Skały, skałki, niektóre zebrane w stada, czarne kotłowiska. Przybierają niesamowite kształty. Jeden z nich wyróżnia się nienaturalną regularnością. To jest… dach! Tym razem prawdziwy, bo ile ja tu już dachów widziałem (domków, szałasów, studni i innych… głazów). Dach znika, ale już mi nie ucieknie, okrążam kolejny czarny mur i zmierzam wprost do… co to takiego? Miała być mała chatka, dwa na dwa, a tu spora chawira. Z czymś w rodzaju przedsionka. Chwila prawdy. Przedsionek… otwarty! W środku kolejne drzwi do zamkniętego na głucho – jak się okazuje – schroniska. Betonowa kostka, w ścianach szpary na wylot, którędyś wdziera się śnieg. Ale i tak lepsze to niż zostać na zewnątrz, gdzie wiatr, dopiero co wykluty spod chmur, dorósł w zastraszającym tempie i zastraszająco ryczy. Z trudem wydostaję się na zewnątrz, żeby nabrać śniegu. Na zewnątrz termometr pokazuje -22 stopnie. W środku: -16. Rozbijam namiot. Ledwo, ledwo, ale mieści się.

Jedzonko dochodzi. Herbata się parzy. Sprawdzam GPS-a – zatrzymał się na 11 kilometrach. W namiocie temperatura zatrzymuje się na -3 stopniach, ale po godzinie, kiedy kończę przygotowywać się do spania, spada do -5. Potem jeszcze trochę spadnie, ale i tak będzie to lepsza noc.


RECENT POSTS:
SEARCH BY TAGS:
No tags yet.
Partnerzy strategicznni
Strategic partners
Wsparcie sprzętowe * Support
Pomoc organizacyjna i sprzętowa
Logistics and support
Patronat medialny * Patronage
  • Facebook Vintage Stamp
OSTATNIE WPISY * RECENT POSTS:
SEARCH BY TAGS:
No tags yet.
bottom of page